Ogłoszenie

1. Pokemon dnia to: Bisharp


Każdy kto ma go przy sobie niech dopisze sobie 2500$. Dziś jest większa szansa na schwytanie jego, jak i jego poprzednich/następnych ewolucji.


#1 2012-05-05 01:56:45

Nathaly

Pokemon Breeder

37683229
Zarejestrowany: 2010-02-19
Posty: 2998
Punktów :   
Prywatny MG:: Alonse
Cel: Udział w Srebrnej Konferencji
Najlepszy Przyjaciel/Przyjaciółka: Vege

Pokemon - Kanto Adventure

Raz na jakiś czas mi odbija i wrzucam na forum któryś z rozdziałów Tym razem dzielę się z Wami najświeższym rozdzialikiem z powodu nadchodzących drugich urodzin bloga (21 maja, gdyby ktoś był ciekaw). Nie zmuszam do czytania, ale jak najbardziej zachęcam

A tu znajdziecie całość, jeśli ktoś miałby ochotę popatrzeć -> http://kantoadventurepokemon.blog.onet.pl/

To co? Miłej lektury, tak?


55.Showdown on the Arcanine's Hill

-Na zdrowie - powiedział już lekko znudzonym głosem Ben, kiedy Nathaly po raz kolejny donośnie kichnęła.
-Jesteś pewna, że nie chcesz zrobić sobie przerwy?
Dziewczyna popatrzyła na Sama oczami, które wyraźnie wyglądały na zmęczone. Mimo to zdecydowanie pokręciła głową.
-Im szybciej dojdziemy do miasta, tym szybciej będziemy mogli odpocząć. Zresztą siedzenie w zimnie na tym pustkowiu i tak raczej mi nie pomo... - kolejne kichnięcie przerwało jej w pół słowa. Trenerka potarła zaczerwieniony nos i zrobiła zrezygnowaną minę. Dlaczego nie pomyślała o tym, żeby zostać w Centrum Pokemon choć parę dni? Chociaż kiedy wyruszali w drogę nie czuła się jeszcze tak źle. Była tylko trochę przemarznięta.
-No nie, jeśli tak dalej pójdzie, to dotrzesz do Cerulean z czterdziestostopniową gorączką - Sam zatrzymał się i popatrzył na nią karcącym wzrokiem. Chwilę potem zdjął plecak i zaczął przeglądać go w poszukiwaniu przydatnych rzeczy - Rozbijemy tu obóz, i tak jest już późno.
-Baaardzo dobry pomysł - zgodził się natychmiast koordynator - już najwyższa pora na kolację. Zaraz zajmę się ogniskiem.
Chłopak wyjął Pokeball i podrzucił go nieco w górę, jak piłeczkę tenisową, a potem cisnął przed siebie. Na zimnej ziemi pojawił się pomarańczowy szczeniak, który od razu radośnie zaszczekał.
-Świetnie, więc zostawiam to na waszej głowie. A ja przygotuję coś do zjedzenia. Hm, co my tu mamy?
Podczas gdy jej przyjaciele zajęli się organizowaniem obozu, Nathaly wyciągnęła śpiwór, rzuciła go niedbale na trawę i usiadła, pocierając ramiona, by uzyskać choć trochę ciepła. W Kanto było z dnia na dzień coraz zimniej, już tylko czekać pierwszych przymrozków. Klimat był bezlitosny i najwyraźniej zamierzał w pełni korzystać z przywilejów, jakie niesie za sobą pierwszy dzień zimy. A ten miał nadejść już jutro.
Dziewczyna splotła ciasno ręce na podciągniętych pod brodę kolanach. Raichu przysiadła obok i popatrzyła na nią z niepokojem.
-Nic mi nie będzie - powiedziała cicho, kładąc jej dłoń na pomarańczowym łebku - to tylko przeziębienie. Zobaczysz, zanim wyzwiemy kolejnego lidera nie będzie już ani śladu po tym katarze.
Choroba wyraziła swój wyraźny sprzeciw, wobec tego, co mówiła Nathaly, zamykając jej usta głośnym kichnięciem.
Tymczasem Ben stanął nieopodal, rzucając na ziemię naręcz patyków, które Growlithe natychmiast rozpalił precyzyjnie wymierzonym płomieniem. Przyjemne ciepło padło na twarz trenerki. Sam od razu zabrał się za podgrzewanie wody, a kiedy ta zaczęła bulgotać i pryskać na wszystkie strony, wsypał do niej dwie paczuszki zupki błyskawicznej. I choć Nathaly próbowała wyczuć, jakiego smaku były to zupki, zatkany nos skutecznie jej to uniemożliwiał.
Kiedy już zjedli coś ciepłego i odpoczęli chwilę, Ben podniósł się i rzucił Samowi wyzywające spojrzenie.
-Słuchaj, do wieczora zostało jeszcze trochę czasu, więc... pamiętasz pojedynek z Trecey'm, wtedy w lesie?
-Raczej wolałbym do tego nie wracać - odparł drugi chłopak z wyraźnym zakłopotaniem. Chociaż tamta sprawa dawno już się wyjaśniła, ciągle było mu trochę głupio, gdy ktoś o niej wspominał.
-Nie o to chodzi - koordynator machnął obojętnie ręką. – Po prostu nie spodziewałem się, że Shellder tak dobrze radzi sobie w walce. I dlatego...
Ben wyciągnął przed siebie Pokeball, który błysnął słabym blaskiem, odbijając światło ogniska.
-Wyzywasz mnie na pojedynek? - domyślił się Sam, nie kryjąc lekkiego zdziwienia.
-Tylko szybki mecz, jeden na jeden. Proooszę...
-W sumie, czemu nie – odparł chłopak po krótkim zastanowieniu. Faktycznie dwójka przyjaciół dawno nie trenowała w ten sposób. A i Shellder natychmiast zapiszczała radośnie i wyskoczyła z ramion swojego opiekuna, zajmując odpowiednie do walki miejsce, co było nieodzownym znakiem, że jest jak najbardziej za propozycją Bena.
-Super - ucieszył się koordynator i wyrzucił czerwono-białą kulę wysoko ponad głowę. Ball otworzył się, a wypływający z niego blask uformował na tle ciemniejącego powoli nieba znajomy kształt. - Czas sprawdzić, na co cię naprawdę stać.
Vileplume zakręcił piruet z niebywałą gracją i lekko wylądował na ziemi, kłaniając się przeciwnikowi.
-Rany, Vileplume rzeczywiście wziął sobie te opowieści o pokazach na poważnie - powiedziała do siebie Nathaly, przyglądając się zachowaniu Pokemona. Wstała ze śpiwora, rozłożyła ramiona i zawołała - Rozpoczynamy pojedynek jeden na jeden, bez zmiany Pokemonów. Wygrywa ten, kto jako pierwszy wyeliminuje rywala. Zaczynajcie!
-Ostry Liść! - zawołał Ben, kiedy tylko padło hasło do rozpoczęcia walki.
Jego podopieczny okręcił się dookoła i wypuścił z wielkiego kwiatu na swojej głowie serię zielonych elementów.
-Unik! – Shellder na hasło swojego trenera uskoczyła nieco w bok, a wymierzony w nią atak przemknął w bezpiecznej odległości, zatapiając się gdzieś w kępie krzaków i przy okazji wypłaszając z nich niczego niepodejrzewającą, dziką Rattatę.
Nathaly siedziała z boku i przyglądała się walce. Płonące niezbyt wysokim płomieniem ognisko trzaskało cicho. Rozżarzone patyki to przygasały to znów buchały intensywniejszym blaskiem, by po chwili ponownie osłabnąć. Dziewczyna potarła dłonią czoło. Poczuła, że gorączka znów zaczyna jej się podnosić. A może to tylko ciepło ogniska tak mocno ogrzewa jej twarz. Growlithe usiadł obok i położył pysk na jej ramieniu gdzieś w okolicy łokcia, po czym zaskamlał cicho.
-Co jest – zapytała niemal szeptem trenerka i wolną ręką pogładziła stworka po łebku – nudzisz się?
Szczeniak w odpowiedzi wydał z siebie coś jakby sapnięcie, przez co siedząca po przeciwnej stronie Raichu zachichotała cicho.
Nagle wszyscy troje unieśli głowy. Z pobliskiego wzgórza dobiegł ich odgłos wycia, który po chwili nasilił się, jakby do tego pierwszego głosu dołączyło jeszcze kilka innych.
-Ciekawe kto mieszka na tym wzgórzu – Nathaly utkwiła wzrok we wzniesieniu, nad którym już powoli zaczął zapadać zmrok. Nic jednak nie zobaczyła. No, może oprócz pokruszonych skał, które leżały rozsypane na zboczach, jakby ktoś celowo je tam rozrzucił.
Ben i Sam byli tak zajęci pojedynkiem, że żadne tam wycie nie było w stanie odwrócić ich uwagi, nawet, gdyby ryknęło im wprost do ucha.
-Podwójna Drużyna – zawołał koordynator, kiedy Shellder wystrzeliła serią lodowych pocisków w jego podopiecznego.
Vileplume natychmiast powielił się i wraz ze swoimi klonami otoczył zdezorientowaną przeciwniczkę szerokim kołem, które z czasem zaczęło się zawężać.
-Lodowe Sople – krzyknął Sam, tracąc pewność siebie, która od początku pojedynku nie opuszczała go ani na chwilę.
Kawałki lodu trafiły w wirujący bez ustanku krąg trawiastych Pokemonów, jednak wszystkie przeleciały przez niego i upadły na ziemię kilka metrów dalej.
-Pudło – wyszczerzył zęby Ben. – Czas spróbować czegoś nowego. Vileplume, Ostry Liść!
Pierwsze liście zaczęły wirować w powietrzu, a po minie koordynatora można było wywnioskować, że zanosi się na naprawdę niezłe widowisko. Jednak nim kombinacja dobiegła końca, a właściwie to nim zdążyła się na dobre rozpocząć, pomiędzy walczące stworki wpadł z impetem dość duży, pomarańczowy kształt. Nathaly w mgnieniu oka poderwała się z miejsca, podobnie jak Raichu i Growlithe. Ten ostatni nawet warknął ostrzegawczo.
Shellder i Vileplume przerwali pojedynek i podobnie jak ich trenerzy wpatrywali się z zaciekawieniem w przybyły przed sekundą obiekt. A ów „obiekt” z ogromnym trudem wyhamował tuż przed dogasającym już ogniskiem. Zaraz jednak potknął się i duże, pomarańczowe łapy do reszty stratowały kończący swój krótki żywot płomień.
-Arcanine, coś ty najlepszego narobił – jęknęła wysoka dziewczyna o błękitnych włosach upiętych w luźny kok, zeskakując z grzbietu Pokemona, który wydawał się nie mniej zakłopotany całą sytuacją niż ona sama.
-Arcanine? – powiedziała Nathaly nieco pytającym tonem, po czym sięgnęła po Pokedex.
http://cdn.bulbagarden.net/media/upload/6/6b/Spr_5b_059.png
-Arcanine, Pokemon ognisty, wyższa forma Growlithe’a. Od wieków podziwiany za swoje piękno i zwinność. Dzięki majestatycznemu wyglądowi w przeszłości był uważany za stworzenie legendarne i obdarzany czcią.
-Najmocniej was przepraszam – nieznajoma ze skruchą pochyliła głowę, kiedy tylko mechaniczna wypowiedź dobiegła końca – mój Arcanine ma talent do pakowania się w kłopoty. Wygląda na to, że tym razem trochę za bardzo się rozpędził.
-Przecież nic takiego się nie stało – uśmiechnęła się trenerka, na znak, że ani trochę się nie gniewa za to niespodziewane wejście. – Mam na imię Nathaly, a to są Sam i Ben.
Dwójka przyjaciół zgodnie uniosła dłonie w geście powitania. Pierwszy chłopak podniósł swoją małą Shellder i podszedł do dziewczyn, a drugi wyciągnął przed siebie Pokeball i zamknął w nim ciągle skołowanego Vileplume’a.
-Ja jestem Lizzy, miło mi was poznać.
Nathaly uśmiechnęła się po raz kolejny.
-W takim razie może opowiesz nam, dokąd się tak spieszyliście – zaproponowała.
-My? – Lizzy wskazała palcem na samą siebie, jakby w ogóle mogło chodzić o kogoś innego – Właśnie wybieraliśmy się na tamto wzgórze.
Ben powiódł wzrokiem we wskazanym przez dziewczynę kierunku.
-A co tam niby jest takiego ciekawego? To tylko zwykła górka i kupa pokruszonych kamieni.
-O nie, nie tylko – zaprzeczyła natychmiast jego rozmówczyni. – Na tym wzniesieniu jest teraz całe stado Arcanine’ów, a to najpiękniejsze Pokemony na świecie. Muszę, po prostu muszę je zobaczyć.
-O rany, całe stado? – ożywiła się Nathaly. Lizzy natychmiast potwierdziła energicznym ruchem głowy. – Myślisz, że moglibyśmy tam pójść z tobą? Też bardzo chciałabym się im przyjrzeć z bliska, a to doskonała okazja, żeby to zrobić.
-Czemu nie. Tylko nie podchodźcie zbyt blisko. Mimo wszystko to dzikie Pokemony. I bardzo zazdrosne o swój teren.
Cała trójka pokiwała głowami na znak, że rozumieją.
-Skąd w ogóle o nich wiesz? Czy twój Arcanine też należał kiedyś do tego stada? – zapytał Sam, wskazując na ogniste stworzenie, które było w tej chwili kompletnie pochłonięte wylizywaniem własnej łapy.
-Tak – uśmiechnęła się kącikami ust Lizzy – już od kilku lat obserwuję tę grupkę i Arcanine zdążył się do mnie tak bardzo przywiązać, że pewnego razu postanowił zostać ze mną na stałe, gdy reszta stada jak zawsze ruszyła w swoją drogę.
-Jak to? Myślałam, że mieszkają na tym wzgórzu.
-Nie, ale to ich specjalne miejsce. Wracają tu co roku, żeby… a zresztą sami zobaczycie tam, na górze – dziewczyna mrugnęła porozumiewawczo i machnęła ręką na nowych znajomych, dając im tym samym znak do wymarszu.
Pagórek nie był daleko, a przynajmniej na to nie wyglądał. Jednak samo wspięcie się na wzniesienie zajmowało trochę czasu, który nowi znajomi postanowili wypełnić rozmową.
-Więc, długo już podróżujecie? Założę się, że Growlithe to twój starter.
Nathaly popatrzyła na Lizzy z lekkim zdziwieniem. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że ognisty stworek rzeczywiście mógł być wzięty za jej podopiecznego, skoro właśnie maszerował pomiędzy nią a Benem. A i wcześniej siedzieli razem przy ognisku.
-Tak właściwie, to Growlithe jest moim Pokemonem – Ben wyprowadził dziewczynę z błędu, zanim Nathaly zdążyła się za to zabrać – ale i tak wszyscy jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Prawda tatusiu?
Sam wyszczerzył zęby i szturchnął przyjaciela w bok.
-Normalnie nie biję dzieci, ale u ciebie akurat zawsze znajdzie się coś na sumieniu.
Na widok wygłupów dwójki przyjaciół, dziewczyny zgodnie parsknęły śmiechem.
-No i tak to właśnie wygląda – wyjaśniła Nathaly rozbawionym głosem – przynajmniej nie da się z nimi nudzić.
Lizzy pokiwała głową, po czym pomyślała przez chwilę i popatrzyła na Bena zaciekawionym wzrokiem.
-Twój Growlithe wygląda na bardzo silnego i dobrze wytrenowanego. Nie myślałeś nigdy o tym, żeby go ewoluować?
-Ja… - zająknął się koordynator. Widać było, że nie spodziewał się takiego pytania – no…
-Daj spokój – dziewczyna zrobiła zdziwioną minę – tylko mi nie mów, że się nad tym nie zastanawiałeś.
-Tak właściwie to nie – odparł cicho chłopak. Spojrzał niepewnie na Growlithe’a, po czym odszedł kawałek do przodu i wyraźnie spochmurniał.
-O co mu chodzi?
Nathaly i Sam bezradnie unieśli ramiona. A Ben przez resztę drogi nie odezwał się do nikogo już ani słowem.
Kiedy dotarli na szczyt, było już zupełnie ciemno. Na szczęście „ciemno” nie oznaczało w tym wypadku totalnego mroku, bo wielki, okrągły księżyc zapewniał całkiem niezłą widoczność.
-No, jesteśmy – Lizzy z błogością na twarzy odetchnęła orzeźwiającym, chłodnym powietrzem.
Nathaly miała ochotę zrobić to samo, ale jej próba skończyła się jedynie głośnym kichnięciem.
-Ciii… - uciszyła ją druga z dziewczyn – nie powinniśmy im teraz przeszkadzać. Patrzcie.
Trzej przyjaciele za jej przykładem wystawili głowy zza wielkiej popękanej skały. To, co zobaczyli rzeczywiście było warte fatygi. Stado kilkunastu wielkich, pomarańczowych stworów zajmowało całe wzniesienie. Jedne wylegiwały się spokojnie pośród skał, inne baraszkowały, odbywając treningowe walki „na niby”, a jeszcze inne węszyły dookoła, poszczekując i powarkując co kilka chwil. Wszystkie dumne, wszystkie piękne i majestatyczne jak prawdziwi legendarni wojownicy.
-O rany – wyszeptała Nathaly, nie mogąc oderwać od nich wzroku.
Na samym środku, pośród szumu wiatru i blasku księżyca stały dwa Pokemony. Jeden duży, skupiony, wyraźnie młodszy i pełen wigoru. Drugi Arcanine był trochę niższy, jego sierść wyblakła już nieco, a głęboka szrama przechodząca przez sam środek nosa świadczyła o ogromnym doświadczeniu. W jego oczach odbijał się spokój i rozwaga. W jego oczach ginął nawet blask księżyca. W jego oczach utonęła też Nathaly…
-Zobaczcie teraz – głos Lizzy wyrwał ją z zamyślenia.
Cztery zaciekawione spojrzenia spoczęły na wielkich Pokemonach, które jeszcze przez chwilę stały bez ruchu. Wreszcie jeden z nich, ten młodszy, wystrzelił potężny Miotacz Płomieni, uderzając nim w jedną ze skał. Ogień zawirował po uderzeniu w kamień i rozproszył się na kilka mniejszych smużek, które prędzej czy później rozpływały się w nicość.
-Nie tym razem przyjacielu. Może w przyszłym roku – szepnęła Lizzy jakby do samej siebie.
-Po co on to robi? – spytał Sam, jednak jedyną odpowiedzią, jakiej się doczekał, był delikatny ruch ręki, nakazujący mu obserwować dalej.
Arcanine, widząc, że dalsze starania nie mają sensu, przestał wreszcie atakować głaz. Ciężko dysząc z wyczerpania, odsunął się na bok, a na jego miejscu stanął starszy towarzysz. Pokemon otworzył wielką paszczę i wystrzelił z niej płomień, który trafił dokładnie w to samo miejsce co poprzedni. Tym razem jednak ogień był o wiele ciemniejszy i wydawał się gęsty niczym lawa w wulkanie. Trafiona Miotaczem Płomieni skała zdołała opierać się jego sile zaledwie przez kilka sekund, po czym pękła z trzaskiem, a pozostałe po niej fragmenty potoczyły się w dół po stoku.
-Więc to stąd te wszystkie odłamki – Ben rozejrzał się dookoła, omiatając wzrokiem całe zbocze, usiane gęsto podobnym rumoszem. – Ale nadal nie wiemy, po co one niby rozwalają te kamienie.
Lizzy popatrzyła na Pokemony jeszcze przez chwilę, po czym zabrała się za wyjaśnienia.
-Ten z blizną na nosie to ich lider. Co roku zbierają się tutaj przy pierwszej zimowej pełni księżyca, żeby wybrać nowego przywódcę. Ale najpierw kandydaci muszą udowodnić, że są wystarczająco silni, żeby stanąć do walki o ten tytuł. I stąd ten pokaz siły.
-Już rozumiem – kiwnęła głową Nathaly – więc teraz ten młody Arcanine będzie musiał czekać kolejny rok, żeby móc wyzwać lidera na pojedynek.
-Dokładnie tak.
Rozmowę dziewczyn przerwało ciche warknięcie Growlithe’a, który niespodziewanie wyskoczył zza skały i zdecydowanym krokiem wszedł pomiędzy o wiele większe Pokemony.
-Co robisz? – zawołał Ben, wybiegając w ślad za nim, jednak trzy paszcze pełne groźnie wyszczerzonych kłów w mig przygwoździły go do skały.
Growlithe szczeknął raz i drugi, natychmiast wbiegając pomiędzy rozeźlone Arcanine’y a swojego trenera. Wtem głuchy warkot jednego z Pokemonów przywołał resztę do porządku. Ogniste stwory rozstąpiły się, robiąc miejsce dla swojego lidera, który kroczył powoli w ich stronę. Zatrzymał się kilka metrów przed chłopakiem i zupełnie go ignorując spojrzał na Growlithe’a. Tamten również popatrzył mu prosto w oczy i warknął po raz kolejny.
-Co one robią? – zapytała niepewnie Nathaly, bacznie obserwując całą scenę.
-Wygląda na to, że Growlithe właśnie rzucił Arcanine’owi wyzwanie – odparła równie cicho Lizzy, wybałuszając oczy.
-Growlithe? – zaskoczony Ben odkleił się wreszcie od głazu i trochę bardziej pewnie pochylił się nad swoim podopiecznym – Czy tego właśnie chcesz?
-Grau – mruknął stworek i zdecydowanie skinął łebkiem.
-Dobrze, skoro taka jest twoja decyzja… Arcanine, Growlithe i ja wyzywamy cię na pojedynek o tytuł lidera waszego stada!
-Ale Ben – Sam wychylił się zza skały i ostrożnie podszedł do przyjaciela – wiesz, że jeśli Growlithe wygra, to będzie musiał z nimi zostać? A to znaczy…
-Wiem co to znaczy – odparł spokojnie koordynator – ale to decyzja Growlithe’a.
-Nie tak szybko – Lizzy pohamowała zapał do walki Bena i jego podopiecznego – najpierw i tak będziesz musiał przejść próbę.
Arcanine z blizną na nosie najwyraźniej był tego samego zdania, bo nie zważając na nikogo odwrócił się i jakby nigdy nic plunął słupem ognia w najbliższy głaz, niszcząc go doszczętnie. Growlithe patrzył na to, marszcząc lekko swój pomarańczowy pysk. Gdy tylko przeciwnik usunął się na bok, szczeniak natychmiast zajął miejsce pośrodku, a zaciekawione stado otoczyło go, bacznie obserwując zmagania i co rusz przekrzywiając z zaciekawieniem łby. Ognisty stworek powiódł po nich wzrokiem. Nie wyglądało na to, by którykolwiek z członków grupy choć trochę wierzył, że uda mu się rozkruszyć kamień. Nic dziwnego, pewnie wielu z nich samemu próbowało rzucić liderowi wyzwanie.
Growlithe stał bez ruchu i wyglądał na lekko skołowanego całą sytuacją.
-No dalej – zachęcił go cicho Ben, po czym znacznie głośniej zawołał – Miotacz Płomieni!
Ciemnopomarańczowe języki ognia z rozpędem uderzyły w skałę, omiatając stojących w pobliżu młodych trenerów falą gorącego powietrza.
-Nieźle – zmrużyła lekko oczy Lizzy, przyglądając się atakującemu szczeniakowi – wiedziałam, że jest silny, ale nic z tego nie będzie.
-Jak to? – Nathaly popatrzyła na nią zaskoczona – Skąd wiesz, że mu się nie uda? Przecież jeszcze nawet nie skończył.
-Za długo obserwuję to stado, żeby łudzić się, że Growlithe ma szansę to zrobić. Ten Miotacz Płomieni jest naprawdę imponujący. Lepszy nawet, niż niektóre ataki tych olbrzymów. Ale mimo to…
Dziewczyna wskazała ręką na Pokemona, który resztkami sił wyrzucał z siebie coraz to wątlejszy strumień ognia, który wreszcie zniknął zupełnie, pozostawiając po sobie tylko leciutko zadymione miejsce na skale. Ta jednak stała niewzruszona, zupełnie, jak przed próbą.
-Growlithe, przykro mi… - powiedział pocieszająco Ben, jednak jego podopieczny zdawał się nawet nie słyszeć tych słów. Doskoczył do Arcanine’a i strzelił kolejnym Miotaczem Płomieni tuż obok głowy olbrzyma. Tamten jedynie uchylił się lekko i wielką łapą, uzbrojoną w groźne pazury, cisnął ognistym szczeniakiem o twardą ziemię.
-Growlithe, nie! – zawołał koordynator, podbiegając do niego.
-To na nic – powiedziała spokojnie Lizzy – Arcanine nie będzie chciał z tobą walczyć, dopóki nie udowodnisz mu, że na to zasługujesz. A to nie jest dobry sposób.
-W porządku? – zapytał przez zęby Ben, delikatnie biorąc poturbowanego podopiecznego na ręce. Pokemon nie odpowiedział w żaden sposób. Nie był poważnie ranny, bardzo za to ucierpiała jego duma.
-Dajmy już temu spokój. Chodźcie, możecie przenocować u mnie – zaproponowała dziewczyna. – Mieszkam tu niedaleko.
Dom Lizzy niewątpliwie był jedną wielką wizytówką jej największej pasji. Na ścianach, obrazach, poduszkach, a nawet na dywanie – gdzie by się nie spojrzało, wzrok zawsze prędzej czy później natrafiał na wizerunek Arcanine’a. Nathaly i Sam rozsiedli się na ciemnopomarańczowej, kudłatej kanapie, Lizzy kręciła się po kuchni, przygotowując dla swoich gości późną kolację, a Raichu i Shellder zasnęły wtulone w miękką sierść jej wyrośniętego pupila. Jedynie Ben i Growlithe nie weszli do środka. Już od dobrych trzech kwadransów siedzieli na progu domu, oboje ciężko zamyśleni i nieruchomo wpatrzeni w wiszący nad wzgórzem Arcanine’ów okrągły księżyc…
-No dalej Growlithe, co z tobą? – mamrotał pod nosem dwunastolatek, uparcie podtykając coś pod pysk swojego Pokemona. Tamten wyraźnie bronił się i kręcił na wszystkie strony pomarańczowym łebkiem. Jednak młody trener pozostawał nieugięty.
-Siostra Joy mówiła, że dzięki temu ewoluujesz i staniesz się silniejszy – powiedział, energicznie zarzucając niebieską czupryną. – No, dalej, bierz go!
Szczeniak zaskamlał przeciągle, czując napierającą dłoń swojego opiekuna, wreszcie widząc, że nie ma innego sposobu, zatopił w niej ostre kły. Chłopak natychmiast cofnął rękę, a niewielki pomarańczowy przedmiot z łoskotem wypadł na ziemię.
Growlithe i jego trener wymienili spojrzenia.
-Nie to nie, łaski bez – warknął dwunastolatek, zaciskając zdrową dłoń na krwawiącej lekko ranie – Charmeleon załatwi to za ciebie.
Szczeniak zupełnie skołowany patrzył, jak jego przyjaciel odwraca się, podnosi z ziemi kamień i nerwowym krokiem idzie w kierunku wejścia prowadzącego na pole walki. Kilka sekund później do uszu Pokemona dotarł dziki aplauz kilkutysięcznej widowni…

-To miała być twoja walka – wymamrotał pod nosem koordynator, kładąc rękę na głowie siedzącego tuż obok Growlithe’a. Wiedział, że nie musi nic więcej dodawać, że oboje myślą o tym samym. Oczy chłopaka przebiegły po krawędzi dłoni, natrafiając na ledwie widoczny ślad ugryzienia sprzed kilku lat. Był on tak niewielki, że tylko ktoś, kto o nim wiedział, mógł go zobaczyć. – Wiesz, od tamtej chwili, kiedy na niego patrzę, zawsze przypomina mi o czymś ważnym. Jesteście największym darem jaki ludzie mogą dostać od losu, ale nie jesteście naszą własnością.
Growlithe ni to zamruczał, ni to zaskamlał i podszedł do swojego trenera, wdrapując się mu na kolana. Ben objął go, zatapiając palce w miękkiej sierści.
-Dziękuję. Dziękuję za wszystko. Gdyby nie ty, nic by mi się w życiu nie udało. Teraz ja zrobię wszystko, żeby tobie się udało. Nawet jeśli to miałoby oznaczać, że jutro rano nie będziemy już partnerami... – wyszeptał, zaciskając powieki. Pod nimi natychmiast zebrały się łzy. Oboje, i Growlithe i jego opiekun, poczuli się, jakby to rzeczywiście było już pożegnanie.
-Ben, kolacja gotowa – od strony drzwi wejściowych niespodziewanie rozległ się głos Nathaly. Chłopak drgnął zaskoczony i szybko przetarł dłonią wilgotne oczy. – Co jest? Ty… płaczesz?
-Nie. Nie, wydaje ci się – odparł natychmiast koordynator, odwracając twarz od przyjaciółki, która powoli usiadła obok niego na progu.
-Nie wiem, co jest grane, ale przecież widzę, że coś się dzieje. – zaczęła spokojnym głosem, po czym zapytała znienacka – Dlaczego wtedy skłamałeś?
-Co? – Ben spojrzał na nią zaczerwienionymi oczami.
-Kiedy Lizzy zapytała, czy nigdy nie myślałeś o ewoluowaniu Growlithe’a, okłamałeś ją.
-Skąd… skąd wiesz? – chłopak nawet nie próbował ukryć zaskoczenia.
-Bez przesady, znamy się chyba na tyle dobrze, że możesz mi powiedzieć co cię gryzie – Nathaly uśmiechnęła się lekko i mrugnęła do przyjaciela jednym okiem.
Koordynator westchnął przeciągle, a ognisty Pokemon zszedł z jego kolan i usiadł nieco z boku, wbijając wzrok w tarczę księżyca.
-Nie zawsze było tak jak teraz – powiedział cicho, wyraźnie zasmuconym głosem Ben.
-Co masz na myśli?
-Ja i Growlithe… nie zawsze byliśmy taką zgraną drużyną.
-Jak to? – zdziwiła się Nathaly – Przecież podróżujecie razem od początku. Nigdy nie widziałam bardziej zgranej dwójki, niż wy.
-Teraz tak. Ale kiedyś… Ja nie chciałem zabrać Growlithe’a ze sobą. Mówiłem ci przecież, że matka dała mi go, bo miała nadzieję, że się rozmyślę. Że zrobię to, czego ona chce. Dlatego na początku robiłem wszystko, żeby pokazać mu, że wcale go nie potrzebuję.
-Nie wierzę – przerwała mu dziewczyna – przecież nie jesteś taki.
-Teraz też sam nie mogę tego zrozumieć – Ben podparł głowę, wplątując dłonie między niebieskie kosmyki. – Ale to jeszcze nie koniec. Kiedy zorientowałem się, że Growlithe jest nawet całkiem niezły w walce, zacząłem go bardzo często wystawiać w pojedynkach. I tak jakoś poszło: pierwsza sala, potem druga, osiem odznak i mistrzostwa… I wtedy to się stało.
-Co? – ponaglała go trenerka, bacznie obserwując przyjaciela.
-Masz rację, okłamałem Lizzy. Chciałem, żeby Growlithe ewoluował, tyle że… że on wcale tego nie chciał - Ben zamilkł i ponownie zapatrzył się w ślad po dawnej ranie. – Obiecałem mu… nie, obiecałem sobie, że już nigdy nie będę zmuszał żadnego Pokemona do zrobienia czegoś wbrew własnej woli. Są decyzje, które powinny podjąć same.
-Ben… - Nathaly oparła głowę na ramieniu chłopaka i podobnie jak Growlithe, spojrzała na księżyc – może i trochę w życiu narozrabiałeś, zresztą jak każdy. Ale coś mi mówi, że jeszcze będą z ciebie ludzie.
Koordynator uśmiechnął się odruchowo, zaraz jednak jego twarz znów posmutniała. Z cichym świstem nabrał powietrza i opuścił głowę.
-A teraz, kiedy już Growlithe sam zadecydował o swoim losie, ja nie mogę mu pomóc. Powiedz szczerze, ty też nie dajesz mu szans w pojedynku z Arcanine’m, prawda?
Dziewczyna zamyśliła się. Właśnie otwierała usta, bo coś odpowiedzieć, kiedy nagle nad wzgórzem, na którym byli wcześniej rozległ się skowyt i przeciągłe wycie, przemieszane z czyimiś krzykami. Siedząca dwójka natychmiast poderwała się z miejsca, zadzierając głowy. Sekundę później niebo nad wzniesieniem przeciął jasny, szeroki słup ognia…

Offline

 
Toplista gier - RPG, MMORPG, Fantasy, Gry Online Toplista gier PBF

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi